Gratuluję zwycięstwa odniesionego nad MKS Piotrcovią Piotrków Trybunalski 31:25, chciałbym jednak porozmawiać o waszym poprzednim spotkaniu rozgrywanym w Karpaczu i zwycięstwie po rzutach karnych nad KPR Jelenia góra 22:21. Jak po kilku dniach, na spokojnie podsumowałaby Pani tamto emocjonujące spotkanie?
Edyta Majdzińska - Mecz z Jelenią Górą był bardzo charakterystyczny, mieliśmy wiele problemów fizycznych po tym maratonie, kiedy graliśmy bardzo dużo wymagających spotkań i często niektóre zawodniczki musiały spędzać na parkiecie po 60 minut. Odbiciem tego tak naprawdę był właśnie mecz z KPR-em Jelenia Góra, kiedy już było widać, że dziewczyny są w słabej dyspozycji fizycznej. Poprzednie spotkania dały im się we znaki. Ten mecz w Karpaczu wyglądał bardzo brzydko, grałyśmy nie naszą piłkę ręczną, bez naszego rytmu – dużo podstawowych zawodniczek, które zawsze decydowały o wyniku meczu albo były już w tak słabej dyspozycji fizycznej, że zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby postawienie na zmienniczki, albo grały z mikro-urazami. I z tego właśnie powodu bardzo się cieszę, że psychicznie dziewczyny świetnie wytrzymały do końca. Jak wszyscy pamiętamy, 80 sekund przed końcem przegrywaliśmy dwoma bramkami, drużyna z Jeleniej Góry miała wówczas swoje szanse w ataku pozycyjnym, mimo to udało nam się przechwycić piłkę i zdobyć dwie ostatnie bramki. Także ta końcówka psychicznie była świetna, tak samo jak rzuty karne – pod względem mentalnym były na najwyższym poziomie. Mimo, iż w tym spotkaniu zdobyliśmy 2 punkty a nie 3, byłam bardzo zadowolona – zespól zasłużył na pochwałę .
Wygraliście mecz, w którym, patrząc na samą tylko końcówkę, nie mieliście prawa zapunktować a jednak Wam się to udało. Jak smakuje zwycięstwo odniesione w takich okolicznościach i jak ono wpływa na morale zespołu?
– Zdecydowanie bardziej utwierdziło nas to w przekonaniu, że dziewczyny oprócz gry w piłkę ręczną, również pod względem mentalnym zrobiły postęp w tym sezonie. Tak naprawdę, w tej dyscyplinie sportu wygrywa ten, kto końcówki meczów wytrzymuje do końca. To jest stare porzekadło wśród trenerów, które bardzo często się sprawdza. Po tym meczu morale zespołu poszło mocno w górę.
Wróćmy na chwilę do początku Pani pracy w Kobierzycach. Przejęła Pani zespół po Tomaszu Foldze. Dużo czasu zajęło dziewczynom przystosowanie się do nowych metod treningowych i Pani poznanie samych zawodniczek? Jak wyglądały początki waszej współpracy?
– Nie ukrywam, że trochę nam to czasu zajęło – wiadomo, że każdy nowy trener wprowadza do zespołu zmiany, poczynając od pracy wykonywanej na treningach do takich rzeczy, jak odnowa biologiczna, w której zmienionych było wiele kwestii. Nastąpiło też trochę zmian organizacyjnych, trochę inna praca indywidualna. Dużo moglibyśmy o tym rozmawiać. Musiało upłynąć sporo czasu zanim wszystko zaskoczyło. Wiadomo, że wiele zależy od zawodnika, każdy jest inny, jeden aklimatyzuje się szybciej, drugiemu przychodzi to trochę trudniej. Był już taki moment, kiedy przegrywaliśmy jedną bramką spotkania z drużynami z góry tabeli i to pokazywało, że wszystko zaczyna się powoli zazębiać. Apogeum tego było spotkanie z Zagłębiem w Lubinie. To był taki pierwszy bardzo pozytywny strzał, kiedy zagraliśmy z dobrym rywalem – świetnie fizycznie, taktycznie oraz mentalnie. Potwierdziło to i pokazało realnie rezultaty naszej nowej, ciężkiej pracy z dziewczynami, aczkolwiek ta praca ciągle ewoluuje i nie można sobie stawiać żadnych granic. To było takie powolne, powolne pokonywanie poszczególnych barier.
Nad czym najbardziej musiała Pani pracować, gdzie tkwiły największe rezerwy w grze drużyny?
– Nie można chyba ocenić nad czym konkretnie pracowałam najbardziej. Wszystkie elementy odgrywały olbrzymią rolę. Rezerw było bardzo dużo. Oceniam to tak, że od początku tworząc ten zespół wiedziałam z kim pracuję i na każdego zawodnika po kolei miałam jakiś pomysł – nie tylko pod względem taktycznym na boisku, ale też technicznym i mentalnym.
Wykonaliśmy ogrom pracy indywidualnej i zespołowej. Widziałam potencjał w zawodniczkach,które do tej pory grały, albo w słabszych zespołach – na przykład Monika Ciesiółka broniła w drużynach, które zawsze walczyły o utrzymanie w lidze, albo, jak Mariola Wiertelak siedziały więcej na ławce rezerwowych. Kilku dziewczynom zmieniłam trochę zadania na boisku, mam tu na myśli Beatę Skalską , czy Grażynę Janczak. Kolejnym przykładem potencjału jest Kinga Jakubowska, która jest bardzo młodziutką zawodniczką i już wykonała duży krok do przodu w swoich umiejętnościach. Generalnie widziałam wiele rezerw w wielu zawodniczkach. Jedne udało się zrealizować lepiej inne mniej.
Razem z Panią do KPR-u przyszedł Tomasz Antosiak – psycholog sportowy. Jak dużą rolę w sztabie szkoleniowym odgrywa Pan Tomasz? Jak ważne w obecnych czasach jest przygotowanie mentalne zawodników/zawodniczek do meczów?
– Jest to pytanie, które dosyć często się powtarza. Ktoś mógłby pomyśleć, że to jest jakaś fanaberia, albo zadać pytanie po co w ogóle taka osoba jest potrzebna? Kiedyś spotkałam się z taką opinią, że przecież trenerzy mówią, że to właśnie oni muszą być najlepszymi psychologami i ja się z tym zgadzam. Wspominałam już, że muszę być bardzo dobrym psychologiem, ale oprócz tego także koleżanką, matką, szkoleniowcem, rehabilitantem i tak naprawdę muszę pełnić wiele ról, aby wszystko miało ręce i nogi i się układało. Olbrzymi potencjał tkwi w głowie szczególnie jak się pracuje z kobietami. Ważne z jakim nastawieniem podchodzą do zawodów. Tomek odgrywa tutaj bardzo ważną rolę. W którymś z poprzednich rozmów przytoczyłam taki najświeższy przykład Kamila Stocha, który we wszystkich wywiadach podkreśla pracę psychologa. Generalnie, w rozmowach z Mistrzami Olimpijskimi ciągle przewija się rola trenera mentalnego Zazwyczaj podkreślają, że tylko najlepiej przygotowani psychicznie zdobywają najważniejsze trofea. Grając z rywalem, który jest na takim samym poziomie sportowym, głowa może być naprawdę decydująca o sukcesie. Rola Tomka jest bardzo istotna, jestem bardzo zadowolona z jego pracy – myślę, że zespół również i przynosi nam to efekty, które są widoczne na boisku.
Czy po tych dwudziestu czterech kolejkach zespół gra już taką piłkę ręczną jaką chciałaby tego Edyta Majdzińska?
– Dużymi fragmentami już tak, aczkolwiek jestem osobą, która jest bardzo wymagająca zarówno wobec siebie jak i zawodników. Teraz akurat mamy kilkunastą punktową przewagę nad rywalami. Może ktoś inny by się tylko cieszył lub klepał dziewczyny po plecach. Ja natomiast myślę powoli o nowych rozwiązaniach, które mogą mi się przydać w następnych rozgrywkach. Od zawodniczek także wymagam bardzo dużo, ciągle szukam czegoś nowego, ciągle chcę więcej.
Rundę zasadniczą skończyliście na siódmym miejscu z 33 punktami. Jak ta pozycja w tabeli ma się do przedsezonowych założeń? Czy ten wynik jest taki jaki oczekiwaliście?
– Na pewno jestem zadowolona z tego co zrobił zespół przez te dwie rundy. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia i oczywiście moim marzeniem było granie w górnej szóstce. Aczkolwiek patrząc na to czysto teoretycznie przed sezonem było bardzo wiele niewiadomych. Był pomysł na zespół i na poszczególne zawodniczki, ale wiązało się to z dużymi niewiadomymi. W moim odczuciu uważam, że zrobiliśmy wszystko jak najlepiej.
Po dwudziestu dwóch kolejkach drużyna traciła 9 punktów do szóstej w tabeli Pogoni Szczecin. Czy ta strata jest adekwatna do poziomu KPR-u? Pytam, bo analizując poszczególne spotkania to wyniki są następujące: porażka w pierwszej kolejce z KPR Jelenia Góra jedną bramką, przegrana z MKS Perła Lublin jedną bramką, przegrana z Pogonią Szczecin również jedną bramką, minimalne porażki ze Startem Elbląg oraz Zagłębiem Lubin. Tych punktów przy odrobinie szczęścia mogło być więcej.
– Oczywiście kilka punktów więcej było do wywalczenia. Patrząc na to z pozycji kibica i tylko na suche wyniki, można powiedzieć, że niewiele nam zabrakło. Ale uważam, że w sporcie nie ma przypadków i to, że przegrywamy w końcówkach meczów, to że nam czegoś zawsze brakowało to też nie był przypadek. My musieliśmy do pewnych rzeczy dojrzeć, niektórych się nauczyć i jeżeli przegrywasz taki mecz raz w końcówce to znaczy, że Ci zabrakło szczęścia. Ale jak już przegrywasz trzy razy takie spotkanie to, znaczy, że musimy jeszcze nad czymś pracować. Także w moim odczuciu to nie jest tylko tak, że nam brakowało szczęścia. Oczywiście czułam się raz, czy dwa pokrzywdzona przez sędziów, w którymś meczu w końcówce, raz miałam do kogoś innego pretensje. Ale jak się później patrzy na to wszystko obiektywnie, to w sporcie nie ma przypadków i na wszystko trzeba sobie zapracować.
Miałem przyjemność czytać wywiad z Panią przed sezonem zamieszczony w Gazecie Wrocławskiej i wspominała w nim Pani, że jednym z głównych założeń na ten sezon będzie stabilizacja drużyny. I rzeczywiście w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami widać progres w tym elemencie. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że jedziecie do Elbląga na mecz ze Startem i gracie słabsze spotkanie, przegrywacie wyraźnie. Mija 48 godzin, jedzie do Gdyni na mecz z Mistrzem Polski i gracie super zawody i pewnie wygrywacie. Owszem gdynianki mają spore problemy w tym sezonie, ale to w dalszym ciągu mistrz kraju. Jak to wytłumaczyć?
– W tamtym wywiadzie mówiąc o stabilizacji miałam głównie na myśli stabilizację składu. W zeszłym sezonie główną rolę w rzucaniu bramek odgrywała Ania Mączka. I to była dziewczyna, która musiała decydować o wielu rzeczach na boisku, żeby wynik dla KPR-u był pozytywny na koniec spotkania. Moja praca z tym zespołem miała polegać na tym – i takie było moje założenie przed sezonem, żeby zadania rozkładały się na większą liczbę zawodniczek. Patrząc na pomeczowe protokoły możemy zobaczyć, że liczba bramek przypisana jest zazwyczaj do co najmniej kilku dziewczyn. Ania nadal jest bardzo wartościową piłkarką, ale zdecydowanie te zadania się porozkładały na koleżanki z zespołu. Moja wypowiedź dotyczyła stabilizacji składu. A co do tych spotkań najpierw w Elblągu a później w Gdyni, to z mojego punktu widzenia zagraliśmy bardzo słabe zawody ze Startem, graliśmy źle w obronie co nam się rzadko zdarza. Uważam, że jesteśmy ekipą, która w defensywie gra bardzo dobrze, w ataku natomiast musimy pracować jeszcze nad wieloma kwestiami. I w sytuacji, kiedy ten największy atut nam się rozjeżdża, automatycznie rozpada nam się wynik całego spotkania. I tak wyglądał mecz w Elblągu. Już pomijam fakt, że to był dla nas bardzo trudny okres, gdyż pojechaliśmy na te zawody z trzema zawodniczkami na antybiotykach, grypa cały czas gdzieś krążyła, jedne zawodniczki wracały do zdrowia, inne z kolei się zarażały. To jest taki okres w grach zespołowych, kiedy jedna od drugiej się zaraża i nie masz na to żadnego wpływu. Widziałam, że dziewczyny fizycznie źle wyglądały w Elblągu. Już na drugi dzień po meczu ze Startem na treningu, dziewczyny prezentowały się zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że jak się gra z najlepszymi w kraju każdy element musi zagrać. Z kolei w Gdyni rozegraliśmy bardzo dobre zawody, widoczna była u dziewczyn chęć rehabilitacji po nieudanym występie, zespół pokazał , że potrafi grać na wysokim poziomie, mentalnie wytrzymaliśmy wszystkie przestoje w grze ,każda zawodniczka zostawiła wielkie serce na boisku.
Nawiązując do meczu z z GTPR Gdynia, czy nie było możliwości przełożenia tego spotkania na inny termin? Pytam, ponieważ wasz grafik wyglądał następująco: w sobotę graliście w Elblągu, w poniedziałek w Gdyni a już na środę było zaplanowane spotkanie z MKS Perła Lublin w ramach ćwierćfinału Pucharu Polski. Była jakakolwiek możliwość zmiany terminarza?
(odpowiada kierownik zespołu Pan Wojciech Duczek) Pojawił się wtedy niefortunny zbieg okoliczności. Po pierwsze, przekładając mecz na poniedziałek z GTPR Gdynia mieliśmy obiecane przez ZPRP, że meczu ¼ Pucharu Polski zaplanowanego na 28.02 z MKS Perłą Lublin nie będzie. Tak również obiecali nam przedstawiciele lubelskiego klubu, w międzyczasie ustaliliśmy inny termin. Nie dopełniliśmy formalności na papierze, ale wydawało się to wszystko wiarygodne. Następnie okazało się, że drużynie z Lublina bardzo pasował pierwotny termin tego spotkania, czyli 28.02. gdyż nazajutrz mogli spokojnie wylecieć z Wrocławia na mecze Pucharu Challenge Cup do Malagi i zapomnieli o wcześniejszych ustaleniach i naszej dżentelmeńskiej umowie. Mecz w Gdyni został już przełożony na poniedziałek i niestety musieliśmy grać w sobotę, poniedziałek i środę.
Szkoda trochę straconej szansy, gdyż w meczu Pucharu Polski, dopóki dziewczynom starczyło sił, grały jak równy z równym z wyżej notowanym rywalem. Organizmu nie da się jednak oszukać i w drugiej połowie zawodniczki wyglądały jakby ktoś odciął im prąd. A pokazaliście już w meczu ligowym, że można z nimi walczyć...
- Cóż, wszyscy w tym sezonie mieli podobny problem z zespołem z Gdyni. Drużyna grała w Lidze Mistrzów i każdy musiał przekładać swoje mecze ligowe z nimi. To było odgórnie ustalone i pilotowane przez ZPRP. Europejskie rozgrywki były priorytetowe dla gdyńskiego klubu. Bardzo trudno w ogóle było znaleźć jakikolwiek wolny termin meczu wyjazdowego z GTPR Gdynia stąd ucierpiały na tym rozgrywki Pucharu Polski dla naszego klubu. Z jednej strony wyszło to wszystko bardzo niefortunnie, nie z naszej winy. Natomiast w zupełności zgadzam się z opinią, że fizycznie dziewczyny po prostu nie dały rady. My nie mamy tylu wartościowych zmienniczek, żeby w każdym spotkaniu grać dwoma zawodniczkami na tej samej pozycji. Do tego doszedł uraz Ani Mączki i w pewnym momencie ta siła fizyczna przestaje po prostu istnieć.
KPR zajmuje obecnie siódme miejsce w tabeli. Spadek Wam nie grozi, awans siłą rzeczy też nie. Czy nie obawia się Pani trochę braku motywacji u zawodniczek?
– Hmm… dla jednego zawodnika to pozytyw jak wchodzi do zawodów bez żadnego napięcia, bez stresu, że trzeba wygrać dane spotkanie, a u drugiego może się pojawiać w grze trochę nonszalancji, brak koncentracji przed zawodami. Dlatego moja w tym rola i rola trenera mentalnego, aby takich sytuacji unikać. Poza tym, jak już wcześniej mówiłam, na tą fazę rozgrywek zawodniczki dostały nowe założenia, nowe rzeczy do realizacji, także my prze te dwa miesiące na pewno nie będziemy próżnować.
Jakby Pani oceniła letnie wzmocnienia drużyny? Przypomnijmy doszły Edyta Charzyńska, Monika Ciesiółka, Mariola Wiertelak i Marta Dąbrowska.
– Uważam, że są to bardzo wartościowe zawodniczki i znacznie przyczyniły się osiąganych wyników w tym sezonie. Edyta razem z Elą Wesołowską to jest podstawa naszej defensywy – to dwa jej najważniejsze ogniwa. Od nich zależy, czy dana akcja w obronie zakończy się powodzeniem, czy nie. Całości w obronie dopełnia Monika Ciesiółka, która ma dobry sezon i można na niej polegać. Marta Dąbrowska – typowa snajperka i bardzo dobrze się stało, że do klubu została ściągnięta taka zawodniczka. Z kolei „Kwiatek” czyli Mariola Wiertelak, niesamowita dziewczyna w kontrataku bezpośrednim, pasująca do szybkiej gry, dobra technicznie – zespół bardzo skorzystał na jej obecności.
Edyta Charzyńska została powołana do kadry Polski B, Anna Mączka była rezerwową. Oprócz nich do kadry piłki ręcznej plażowej powołane zostały Elżbieta Wesołowska i Magdalena Słota. Która z zawodniczek ma predyspozycje, aby w najbliższym czasie znaleźć się w kręgu zainteresowań szkoleniowców kadry? Kogo mogłaby Pani polecić?
– Wszystkie powołane powinny być brane pod uwagę, jeżeli będą się dalej rozwijać i omijać je będą kontuzje to można być dobrej myśli. Również Kinga Jakubowska została powołana zarówno do „plażówki” jak i kadry młodzieżowej. Ale z powodu ostatniego urazu, jakiego nabawiła się w Karpaczu (uraz pleców) nie pojechała na żadne zgrupowanie. W moim odczuciu, ona również ma możliwości i umiejętności, aby w przyszłości zagrać w reprezentacji narodowej seniorek.
Oglądając wasze spotkania mogliśmy zobaczyć różne ustawienia w ofensywie. Na prawym skrzydle występowała Kinga Jakubowska, Grażyna Janczak, Julia Walczak, lewoskrzydłowe, Martyna Michalak, która zbiegała „na drugie koło”. Bardzo doskwiera brak drugiej leworęcznej zawodniczki?
– Nie będę ukrywać, że naprawdę bardzo. To jest widoczne gołym okiem. Trudno jest na dłuższą metę funkcjonować zawodniczce praworęcznej na prawym skrzydle. Ale nic na to nie poradzimy.
Niektóre zawodniczki grają bardzo mało albo prawie w ogóle. Czemu tak rzadko na parkiecie pojawia się na przykład Jagoda Linkowska czy Dominika Daszkiewicz?
– W tym sezonie, jeżeli policzymy wszystkie rozgrywające to jest ich dosyć dużo. Obydwie zawodniczki dostawały swoje szanse, ale w meczach mniej istotnych lub w Pucharze Polski. Grają dużo mniej, gdyż w moim odczuciu trzeba najpierw wygrać rywalizację na treningu, żeby dostać miejsce na boisku, a tych rozgrywających jest naprawdę dużo w naszym zespole.
Z pierwszą drużyną trenują Zuzanna Mazguła i Magdalena Sobczyk. Dużo im brakuje, aby zacząć pojawiać się na parkiecie i zbierać cenne minuty?
– Trochę im jeszcze brakuje. Przyjęliśmy dla nich pewną alternatywę: po pierwsze będą trenować z nami, z pierwszym zespołem z Kobierzyc, ale mecze będą rozgrywać z zespołem pierwszoligowym z Żor. Także dziewczyny od początku sezonu są „użyczone szkoleniowo” – bo tak nazywa się ten przepis ZPRP, do zespołu MTS Żory. Uważam, że jest to dla nich dobre rozwiązanie pod względem szkoleniowym, aby nie straciły sezonu na bycie rezerwowych, tylko żeby miały mocny trening i oprócz tego dużo gry. Rozgrywanie meczów jest konieczne dla prawidłowego rozwoju w tak młodym wieku.
Nie obawia się pani, że po tak dobrym sezonie niektóre kluby będą chciały podkupić Wam najlepsze zawodniczki? Kogo najtrudniej będzie zatrzymać po sezonie?
– W moim odczuciu nie wolno tak do tego podchodzić. Trzeba robić wszystko, żeby zawodnik był zadowolony z obecności w klubie, z atmosfery w drużynie, z tego co robi, z tego jak pracuje trener i zarząd. Bardzo bym chciała, aby zawodniczki były na tyle zadowolone z pracy w naszym klubie, żeby żadna nie chciała odchodzić.
Wiem, że mamy obecnie przełom marca i kwietnia, ale czy myśli już Pani powoli o letnich wzmocnieniach?
– Oczywiście wstępne rozmowy z zarządem już były, ale musimy jeszcze trochę poczekać i dać czas zarówno sobie jak i zarządowi klubu.
Czy po urazie stawu skokowego Anna Mączka wróciła już do pewnej sprawności fizycznej?
– Mam nadzieję, że już tak. W meczu z Piotrcovią widać było, jak bardzo jest stęskniona za boiskiem i warunkami meczowymi, był głód gry, wszędzie było jej pełno. Mam nadzieję, że do końca sezonu obejdzie się już bez żadnego urazu.
Ostatnio we wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego przechodziliście badania. Czego dotyczyły i jakie są ich wyniki?
– To prawda, przeprowadzone były testy szybkości, skoczności oraz regeneracji mięśni, ale na wyniki oraz analizę musimy jeszcze trochę poczekać. Każde testy oraz badania są ważne szczególnie dla trenera i zawodnika.
Co Pani robi bezpośrednio po meczu? Wchodzi Pani do domu i analizuje go od razu na gorąco czy chce o nim zapomnieć i dopiero na drugi dzień rozkłada go Pani na czynniki pierwsze?
– Od razu w domu oglądam dane spotkanie raz, drugi czasem trzeci. Mało w tym czasie sypiam. Muszę przeanalizować wszystko dokładnie, na spokojnie i wyciągnąć wnioski, które następnie przekazuję drużynie. Tak jest po każdym meczu. Nie potrafię inaczej.
Jak wpływają na Panią porażki? Załamują czy motywują?
– U mnie wygląda to tak, że najpierw jest złość sportowa, następnie dużo, dużo wniosków do wyciągnięcia i wtedy pojawia się większa chęć do pracy.
Kto w tym sezonie zostanie Mistrzem Polski?
– W moim odczuciu zdecydowanie MKS Perła Lublin. Oprócz tego, że ma dobre zawodniczki, ma także dobre zmienniczki na każdej pozycji. Ponadto ten zespół jest bardzo doświadczony, gra tam kilka reprezentantek kraju i to oni są faworytami do końcowego triumfu.
Czego życzyć sztabowi szkoleniowemu oraz zawodniczkom na ostatnie dwa miesiące grania w tym sezonie?
– Przede wszystkim dalszego rozwoju, dobrych meczów i radości z tego co się robi.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Marcin Janowski
Foto: Gazeta Sąsiedzka
Napisz komentarz
Komentarze